piątek, 10 października 2014

WZNIESIENIA UNIESIENIA!



Czwartek zaczął się mocno. Kompania na rowerach, pies przy kole, a ja jako forpoczta w biegu nad jeziorko leśne. Podkręcałem tempo nawet tego nie czując. Przyjemnie niosło, nawet z uśmiechem na gębie zafundowałem sobie dwa 300-metrowe podbiegi do ulicy i z powrotem na rozstaj dróg w bonusie. Odczepiłem się od ekipy, więc nadróbka czasowa przydała się na podbiegi.

A te w cudownym jarze są idealne, bo urok podbiegu odciąga zdecydowanie uwagę od pieczenia mięśni, a grymasy bólu zamienia w uśmiechy. Krzywe, ale uśmiechy. A potem na pomoście, w ciszy drzew i rześkiej wody, zmasakrowałem mięśnie przysiadami, wykrokami do tyłu, przysiadami, wykrokami do tyłu, przysiadami, martwymi ciągami oraz pracą nad pośladkami i udami w podporze.



Następnie wziąłem na tapetę brzuch i okolice. Deski, brzuszki, pompki. A potem z Monią jogowe podstawy. 



Na deser kąpiel. Krótka, orzeźwiająca, regenerująca. A po niej powrót marszobiegiem przy piwku do naszej chaty przez okolicznych lokalsów, przecinając łąki i pola. Rower maszerował z nami.



W piątek lekki ból gardła, wiadomo, mieszczuch wskoczył parę razy do zimnej wody. Mocuję się z początkującym choróbskiem. Sporo było okazji, żeby coś przeszczepić w domu - katary, kaszle, kosmiczne gluty, zapalenie oskrzeli. Na razie jednak balansuję. Spacer po zawirusowanej linie. Dlatego wczoraj postawiłem na spacer, a na placu zabaw w Starym Kawkowie na ćwiczenia siłowe na poręczach. Na górne partie ciała i brzuch w zwisie. Piekło, oj piekło. W sensie pieczenia, nie czeluści szatańskich.

Dzisiaj gardło chrząka. Ale bieg mnie nie ominął. Spokojny, żeby nie rozprowadzać nieproszonych gości po całym moim wnętrzu. Niech zostają na swoich, dobrze przeze mnie rozpoznanych pozycjach. Zdławię ich, co akurat przy bólu gardła, powinno brzmieć obiecująco! Plus PBG, a co tam! Wolniej, ale mocniej! Zdrówka. Hough!


PS. Zastosowałem mały zabieg i najpierw napisałem, że pobiegłem, a dopiero potem ruszyłem. Poderwałem tyłek z kanapy i wypełniłem to co zapisane. Dokumentacja załączona. Klacik na rowerze, a ja biegiem. Trasa Nowe Kawkowo - Szałstry - Wołowno - Godki - Pupki, a potem leśny długi dukt z powrotem do Moniówki. Na czuja i czas jakieś 16 kilometrów. Tempo subtelnie narastające. Klasa. Pełna satysfakcja. Ale i duże zmęczenie, więc PBG przerzucam na jutro. Dobry trener zawsze coś odpuszcza:) Hough! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz