Jest też deskorolka, która cierpko spogląda na moje stopy spod łóżka, gdy się budzę i wstaję. Pewnie złośliwie któregoś dnia podstawi mi nogę, żeby o sobie dosadnie przypomnieć. Prezent gwiazdkowy sprzed kilku zim nadal ma za sobą tylko dziewiczą jazdę. Zakończyła się ona spektakularnym upadkiem, stłuczonym kolanem, zakrwawionymi portkami i długim rozstaniem.
W moim słowniku już dawno zrezygnowałem ze słów: "mógłbym", "zrobiłbym", "gdybym". Teraz czas wyciąć w pień słówko "muszę" i zamienić je na "chcę", bo wiadomo, że chcieć to móc. Łatwiej żyć, ale nie dlatego, że to minimalizm, wręcz przeciwnie - realizm. A po co się faszerować nakazami jak można i wystarczy sobie oznajmiać, co następuje. Jest parę ugorów własnych do zaorania.
Bieganie wróciło z wielką mocą, a z nim siła ogólna. Znów trzeba wydźwigiwać się z niemocy, ale to ma swój urok. Oczywiście do pewnego czasu, gdy kolejna strata wypracowanej miesiącami mocy zniechęca bezkresnie. Hmm, nie wiem czy jest takie słowo (bezkresnie), ale pasuje tutaj jak ulał. Zestaw drążków obok górki Kazoorki to idealny poligon treningowy. Już nie ma szans na wymówki, że daleko, że nie ma, że się nie chce. Czas powalczyć ze sobą. Z własnym ciężarem w głowie i ciele. Ze słabością mięśni i psychiki.
Taniec to raczej domowa inicjatywa, choć namawiam Kasię na wspólne zumbowanie. To było dla mnie idealne połączenie fitnessu z czuciem muzyki i rytmu. Świetny trening uzupełniający. A do tego kwadrans dziennie w domu breakdance'owania. Zawsze o tym marzyłem, a drugiego życia nie będzie. Podobnie z językami. Ich znajomość w trybie konwersacyjnym, w sensie, że się dogadam po rosyjsku i angielsku, to stanowczo za mało. A tu również wystarczyłoby kilkadziesiąt minut dziennie. O takie wartości i ułamki dobowe tutaj się rozchodzi.
Doktorat napiszę. Do końca stycznia ukończę bazę słów, terminów, związków, haseł i napiszę artykuł naukowy. W lutym zacznę pracować nad konspektem badań języka sportu. W marcu złożę papiery. W kwietniu codziennie napiszę stronę. To dla mnie wyzwanie, z którym radzę sobie codziennie coraz lepiej. Dobre planowanie. Najlepiej zawsze wychodziło mi pełne aktywizowanie wszystkich zmysłów do działania z końcowym terminem. Teraz staram się zaczynać i kończyć wcześniej. Nie biorę też za dużo na siebie. Przynajmniej się nie spóźniam, co wcześniej było nagminne. Nie przez zasypianie, ale nadgorliwość.
Wielka Piątka właściwie pozostaje niezmienna od lat. Nie skaczę z kwiatka na kwiatek z postanowieniami, nie porzucam starych, nie wyczarowuję nowych. Pełna konsekwencja w niekonsekwencji, A może nawet odwrotnie. Niekonsekwencja działań w konsekwencji postanowień. Dlatego blog i hasło "Codziennie coś!" będzie zbiorem zamkniętym dla mojej Wielkiej Piątki. Hough! Rosół