niedziela, 11 stycznia 2015

WIELKA PIĄTKA!



Każdy coś tam sobie postanawia. Wcale nie mam lepiej. Ani gorzej. Mam swoje pomysły na nowy rok. Nic nadzwyczajnego. Każdy z nich opiera się na regularności, powtarzalności, poprawianiu siebie. Czy to będzie podciąganie, taniec, języki, doktorat czy biegi. Właściwie to moja Wielka Piątka. High-five!

Jest też deskorolka, która cierpko spogląda na moje stopy spod łóżka, gdy się budzę i wstaję. Pewnie złośliwie któregoś dnia podstawi mi nogę, żeby o sobie dosadnie przypomnieć. Prezent gwiazdkowy sprzed kilku zim nadal ma za sobą tylko dziewiczą jazdę. Zakończyła się ona spektakularnym upadkiem, stłuczonym kolanem, zakrwawionymi portkami i długim rozstaniem.

W moim słowniku już dawno zrezygnowałem ze słów: "mógłbym", "zrobiłbym", "gdybym". Teraz czas wyciąć w pień słówko "muszę" i zamienić je na "chcę", bo wiadomo, że chcieć to móc. Łatwiej żyć, ale nie dlatego, że to minimalizm, wręcz przeciwnie - realizm. A po co się faszerować nakazami jak można i wystarczy sobie oznajmiać, co następuje. Jest parę ugorów własnych do zaorania.



Bieganie wróciło z wielką mocą, a z nim siła ogólna. Znów trzeba wydźwigiwać się z niemocy, ale to ma swój urok. Oczywiście do pewnego czasu, gdy kolejna strata wypracowanej miesiącami mocy zniechęca bezkresnie. Hmm, nie wiem czy jest takie słowo (bezkresnie), ale pasuje tutaj jak ulał. Zestaw drążków obok górki Kazoorki to idealny poligon treningowy. Już nie ma szans na wymówki, że daleko, że nie ma, że się nie chce. Czas powalczyć ze sobą. Z własnym ciężarem w głowie i ciele. Ze słabością mięśni i psychiki. 

Taniec to raczej domowa inicjatywa, choć namawiam Kasię na wspólne zumbowanie. To było dla mnie idealne połączenie fitnessu z czuciem muzyki i rytmu. Świetny trening uzupełniający. A do tego kwadrans dziennie w domu breakdance'owania. Zawsze o tym marzyłem, a drugiego życia nie będzie. Podobnie z językami. Ich znajomość w trybie konwersacyjnym, w sensie, że się dogadam po  rosyjsku i angielsku, to stanowczo za mało. A tu również wystarczyłoby kilkadziesiąt minut dziennie. O takie wartości i ułamki dobowe tutaj się rozchodzi.

Doktorat napiszę. Do końca stycznia ukończę bazę słów, terminów, związków, haseł i napiszę artykuł naukowy. W lutym zacznę pracować nad konspektem badań języka sportu. W marcu złożę papiery. W kwietniu codziennie napiszę stronę. To dla mnie wyzwanie, z którym radzę sobie codziennie coraz lepiej. Dobre planowanie. Najlepiej zawsze wychodziło mi pełne aktywizowanie wszystkich zmysłów do działania z końcowym terminem. Teraz staram się zaczynać i kończyć wcześniej. Nie biorę też za dużo na siebie. Przynajmniej się nie spóźniam, co wcześniej było nagminne. Nie przez zasypianie, ale nadgorliwość.

Wielka Piątka właściwie pozostaje niezmienna od lat. Nie skaczę z kwiatka na kwiatek z postanowieniami, nie porzucam starych, nie wyczarowuję nowych. Pełna konsekwencja w niekonsekwencji, A może nawet odwrotnie. Niekonsekwencja działań w konsekwencji postanowień. Dlatego blog i hasło "Codziennie coś!" będzie zbiorem zamkniętym dla mojej Wielkiej Piątki. Hough! Rosół

poniedziałek, 20 października 2014

MIĘDZY PODRÓŻAMI!



Podleczyłem się, ale nadal coś wiruje w gardle. Dlatego stawiam na treningi krótkie. Kilka dni odpuszczenia pomogło. Jednak udawało się powciskać jakieś aktywności. Rower, podciąganie, wreszcie w sobotę przebieżkę z Tulką - kilka okrążeń wokół górki Kazoorki, a po niej ćwiczenia na nogi i brzuch. Przysiady, wykroki tył, przysiady, wykroki przód, przysiady, martwe ciągi, a potem wymachy w klęku i leżeniu Piekło solidnie. Brzuch z piłką lekarską z przyciąganiem ud co klatki piersiowej - 6 x 50 sztuk.

W niedzielę poprawka, ale więcej biegu, trochę żwawszego - jakieś 20 minut, dobra ogólnorozwojówka i w domu mocne brzuchy na berecie i skośne z piłką lekarską.

W poniedziałek 10-15 minut z Tulką lekkiego rozbiegania i mocnej ogólnorozwojówki, a w domu gym break: full body, potem leg & butt workout, a na dobitkę six pack. Ostra młócka i siódme poty. Podłoga była cała spocona.

Takimi małymi kroczkami na razie będę się poruszał. Tym bardziej, że dużo jeżdżenia. Niedziela Zabrze, poniedziałek Płock, wtorek - środa Kijów. Ale codziennie coś!!! Hough!

środa, 15 października 2014

CODZIENNIE (ni)COŚ!



Zmagam się ze stanem alarmowym. W gardle suchość i swędzenie przeplata się z wilgotnym kaszlem. Nie wiem co z tego się urodzi. Czy pojedzie windą do zatok czy osunie się jak lawina prosto do oskrzeli i płuc. Dlatego się oszczędzam i pokerowo wyczekuję. Bez blefowania, cierpliwie.

I codziennie coś staram się jednak zrobić. Wczoraj podciąganie i brzuszki, dziś wskoczę delikatnie na rower i pomocuję się na ścieżce zdrowia w lesie. Pogoda dopisuje, humor też. To dopiero trzeci dzień bezruchu biegowego, więc nie panikuję. Poza tym idealnie wszystko zbiegło się z bólem prawego kolana. Kolano, pewnie przeciążone na Warmii, już nie boli, czas na przegnanie nieznanego wroga z organizmu.

Codziennie (ni)coś warto. Bez pieszczot, ale z umiarem, żeby nie rozpylić wirusa. Hough!

piątek, 10 października 2014

WZNIESIENIA UNIESIENIA!



Czwartek zaczął się mocno. Kompania na rowerach, pies przy kole, a ja jako forpoczta w biegu nad jeziorko leśne. Podkręcałem tempo nawet tego nie czując. Przyjemnie niosło, nawet z uśmiechem na gębie zafundowałem sobie dwa 300-metrowe podbiegi do ulicy i z powrotem na rozstaj dróg w bonusie. Odczepiłem się od ekipy, więc nadróbka czasowa przydała się na podbiegi.

A te w cudownym jarze są idealne, bo urok podbiegu odciąga zdecydowanie uwagę od pieczenia mięśni, a grymasy bólu zamienia w uśmiechy. Krzywe, ale uśmiechy. A potem na pomoście, w ciszy drzew i rześkiej wody, zmasakrowałem mięśnie przysiadami, wykrokami do tyłu, przysiadami, wykrokami do tyłu, przysiadami, martwymi ciągami oraz pracą nad pośladkami i udami w podporze.



Następnie wziąłem na tapetę brzuch i okolice. Deski, brzuszki, pompki. A potem z Monią jogowe podstawy. 



Na deser kąpiel. Krótka, orzeźwiająca, regenerująca. A po niej powrót marszobiegiem przy piwku do naszej chaty przez okolicznych lokalsów, przecinając łąki i pola. Rower maszerował z nami.



W piątek lekki ból gardła, wiadomo, mieszczuch wskoczył parę razy do zimnej wody. Mocuję się z początkującym choróbskiem. Sporo było okazji, żeby coś przeszczepić w domu - katary, kaszle, kosmiczne gluty, zapalenie oskrzeli. Na razie jednak balansuję. Spacer po zawirusowanej linie. Dlatego wczoraj postawiłem na spacer, a na placu zabaw w Starym Kawkowie na ćwiczenia siłowe na poręczach. Na górne partie ciała i brzuch w zwisie. Piekło, oj piekło. W sensie pieczenia, nie czeluści szatańskich.

Dzisiaj gardło chrząka. Ale bieg mnie nie ominął. Spokojny, żeby nie rozprowadzać nieproszonych gości po całym moim wnętrzu. Niech zostają na swoich, dobrze przeze mnie rozpoznanych pozycjach. Zdławię ich, co akurat przy bólu gardła, powinno brzmieć obiecująco! Plus PBG, a co tam! Wolniej, ale mocniej! Zdrówka. Hough!


PS. Zastosowałem mały zabieg i najpierw napisałem, że pobiegłem, a dopiero potem ruszyłem. Poderwałem tyłek z kanapy i wypełniłem to co zapisane. Dokumentacja załączona. Klacik na rowerze, a ja biegiem. Trasa Nowe Kawkowo - Szałstry - Wołowno - Godki - Pupki, a potem leśny długi dukt z powrotem do Moniówki. Na czuja i czas jakieś 16 kilometrów. Tempo subtelnie narastające. Klasa. Pełna satysfakcja. Ale i duże zmęczenie, więc PBG przerzucam na jutro. Dobry trener zawsze coś odpuszcza:) Hough! 

czwartek, 9 października 2014

MORSIK Z JEZIORA!


Wtorek był rowerowy. Mocna jazda na Stare Miasto bez unikania trudnych podjazdów, szybka zmiana mokrej koszulki, robota i dynamiczny powrót. I walka z wiatrem, który wiał ciągle w oczy. Nogi solidnie umęczone dociskaniem pedałów i trzymaniem tempa. Mój rower wymaga siły, sam nie pojedzie. W domu od razu za ciosem dwa gym breaki na brzuch. Ostro paliło. A w środę wreszcie dzień wolny. Cały organizm pobudzony bieganiem, pedałowaniem, cross-fitowymi i ogólnymi ćwiczeniami domagał się odpoczynku. Ale aktywnego, stąd wypad na Warmię (dziękuję żoneczko!) i kąpiel w leśnym jeziorze.


Monika zaprawiona w bojach o zyskanie odporności, ja początkujący morsik. Woda chłodna, ale nie zimniejsza niż ta letnia z Bałtyku. Pogoda cudna, bezwietrzna w otulinie leśnej. Skok na trzy, cztery i chwila pływania. Wyskoczyłem pierwszy, ale potem zrobiliśmy poprawkę.



Gluta do pasa na razie nie ma. Orzeźwienie było boskie, cisza urzekająca, widok przepiękny. Dziś bieganie po pagórkach w asyście dwójki rowerzystów (Monia i Klacik). Zobaczymy jak ten peleton wypali. A potem pewnie popołudniowe kąpanie. Hough!

poniedziałek, 6 października 2014

REAKTYWACJA!

Czas na regularne trenowanie. Czasem poukładane, a czasem bezładne. Ale systematyczne, z zachowaniem żelaznych zasad. Mocny trening, lżejszy trening. Mięśnie muszą przecież kiedyś odpoczywać. Bez planu, bez mapy, bez wyrzutów sumienia. Do przodu, na fantazji. Ale nie bez celu. Mam się wzmocnić ogólnie. To będzie mój dziennik treningowy. Mało słów, niezgrabne fotki, dużo emocji, sama prawda. Bez koloryzowania, na temat, codziennie.

Kilka minionych dni było świetnych sportowo. W czwartek siedemnastka z podbiegami, w piątek swobodne 12 kilometrów i mocne PBG (pompki, brzuszki, grzbiety - 4 serie z piłką lekarską), w sobotę niepełna dyszka i ćwiczenia ogólnorozwojowe, a w niedzielę 20 minut biegania z psem i łomot, który sam spuściłem sobie na oświetlonej i ogrzanej jesiennym słońcem polance. Trzy serie ćwiczeń z dużą intensywnością: 15 burpees z pełną pompką, po 21 wykroków do tyłu na obie nogi (każda osobno), pompki z dłońmi blisko ciała (narastająco 15-18-21 sztuk), 25 przysiadów głębokich, deska (1 minuta), przeskoki na śródstopiu przód - tył przez minutę, a na koniec martwy ciąg na jedne nodze (po 15 na stronę). Chwila oddechu i ognia, następna seria! Krótkie rozbieganie i wymachy nogami przy barierce, żeby grawitacja znów zaczęła na mnie działać. Bo tak napompowałem mięśnie nóg, że nie czułem podłoża.

Dzisiaj wybiegłem znów z entuzjazmem. Leśna dziesiątka, a po niej 4 szarże po górce Kazoorce. Z samego szczytu ostro przez muldy, szybki zbieg, spokojnie po płaskim do podbiegu, mocno pod górę i powrót przez muldy do punktu startu. W pełnym słońcu odpoczynek i kolejna przebieżka w dobrym tempie. Płuca przefiltrowane, mięśnie poruszone do głębi, serducho dynamicznie poskakało pod koszulką. Potem szybkie podciąganie. 5 serii po 3-4 powtórzenia. Na razie na więcej mnie nie stać. Plus brzuszki w zwisie na drążku. O to właśnie biega. Godzinka z hakiem i cały dzień przede mną. 

Codziennie coś! Jakie to proste. Przyjemne. Do dzieła! Hough! Rosół